Category Archives: film

Power Rangers 2017

W sumie gniot. Jak wszystkie PR. Ale przyjemnie odświeżony, parę sensownych pomysłów. Rita przyjemnie brutalna. Bohaterowie tylko trochę debilni. W filmie niewiele się dzieje, finałowa rozwałka trochę bez bigla, choć dzięki przyzwoitemu CGI niegumowa.

Patosik, poprawność polityczna, trochę nuda. Nieśmieszne.

4/10, na zwyrolu 3/10.

 

Murder on the Orient Express

Wow.

Dawno nie oglądałem czegoś tak dobrego. Nie jest to mój mainstream (wiem, to guilty pleasure, ale lubię blockbustery ;D), ale film trzymał mnie od początku do końca.

Film jest klasyczną opowieścią w bardzo dobrym opakowaniu. Nie czytałem książki, widziałem kilka różnych filmów na motywach tej powieści – ten konkretny wymiata. Wypada chyba w końcu dobrać się do źródła.

Doskonały wizualnie, wspaniałe ujęcia, pomysłowe, ale nie nachalne. Efektowny, ale nie efekciarski. Świetna charakteryzacja, kostiumy.

Doskonali aktorzy. Świetna gra aktorska. Bardzo ciekawe przedstawienie postaci.

Akcji właściwie brak. Tu nie ma strzelanin, szalonych pościgów, zabawnych gagów. Klasycznie, powoli, przemyślanie.

Bardzo uczciwe 8/10, obiektywne jak i na zwyrolometrze.

Polecam na spokojne popołudnie w wyrku, może być pod lampkę wina jak ktoś lubi, na pewno nie pod popcorn.

Baywatch 2017

Jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu, to … nigdy tego nie róbcie.

Ten film jest fatalny, kretyński, debilny, głupi, beznadziejny, słaby, denny. Jest słaby jak gimbus na kacu po trzech dniach balowania. Jest rzygiem bezsensu, zlepikiem absolutnie kuriozalnych gagów dyndających na obrzeżach skrawków wysranego scenariusza.

Jedyny powód, żeby zobaczyć ten film, to falujące cycki.

Ok, to dwa powody.

… skoro moja żona już dalej nie czyta, bo jest w drodze, aby obić mi gębę to mogę już pisać zgodnie ze zwyrologustem moim bez ryzyka, że straci do mnie całkiem szacunek.

Film jest słaby. Serio-serio, jest słaby. Ale jeśli znajdziecie go gdzieś kiedyś dołączonego do jakiejś Klaudii albo innego Wprostu na wyprzedaży za 7.99 – albo na rynku na stoisku z samymi płytami po 1.99 – to można kupić i puścić gdzieś w tle przy okazji jakiejś dobrze zbakanej imprezy, choćby po to, aby zobaczyć Davida i Pamelę.

Jest parę momentów, kiedy nutka nostalgii lekko dyga w rytm lekko zawstydzonego chichotu, jest parę scen prawie niekiepskich. Wszystko to okraszone momentami CGI rodem z filmów klasy Ę, choć wydaje mi się, że był to zabieg celowy, bo w dzisiejszych czasach to nie kosztuje aż tak dużo.

Szacun dla Rocka, za dystans do siebie, bo tego filmu na poważnie to się chyba nie dało robić, a on chyba jeszcze finansowo tak nie poleciał, aby musieć łapać się tego typu produkcji. Bo ten film można poważnie potraktować tylko w kategorii kręcenia beki z oryginału. Choć nadal beki słabej i ledwie w paru momentach zabawnej.

Obiektywnie 3/10, na zwyrolometrze też 3/10, a i to tylko z szacunku dla obsady.

Blade Runner 2049

W sumie to nie wiem, w czym problem. Byłem, widziałem – smak w sumie dobry, rozmiar porcji też, choć mogło by być o szczyptę czy dwie więcej, przybranie i obsługa również bez zarzutu. A że wypadało znać ori to inny temat, bo iść na 2049 nie znając 2019 to jak oglądać Pobudzenie Moczy albo koszmarną trylogię nie znając koszernej trylogii.

Do tego umówmy się, że pomimo statusu kultowego to BR nie był filmem wybitnym. Była to pewna wizjonerska wizja ( ;D ), z dobrą technicznie realizacją, ale scenariusz biedny, Ford grał jak Rasiak za swoich najbardziej dębowych czasów, Hauer był melodramatyczny jak histeria sześciolatki, postać Gaffa nadawała się tylko do tego, aby pojawił się w dwójce jako retrospektor, a Young o niebo lepsza była jako Lois Einhorn niż Rachael. A w dwójce Gosling zrobił całkiem dobrą robotę, Ford – choć nie epizodyczny – już nie dębowy, ale bardziej jak podstarzała wierzba, niezła Wright jako pani porucznik, całkiem znośna Hoeks jako Luv.

Dwójka dość wiernie, choć nie odtwórczo, kontynuuje schematy estetyczne jedynki. Muzyka – choć czuć, że to nie Vangelis – daje radę. Zachowano klimat świata, nadal czuć zaszczucie jednostki przez upadającą cywilizację, choć ten świat pokazano z mniejszą ilością detali. Nawet Mariette była pewnym ukłonem w stronę Priss – przynajmniej estetycznie.

Mi się podobało, uczciwe 7/10, choć raczej za 10 czy 15 lat nie będziemy sięgać do BR2049 jako referencji dla memów. Jeśli komuś z jakiegokolwiek powodu BR się podobał, to powinien 2049 zobaczyć.

Logan: Wolverine

Mam z tym filmem spory problem.

Pierwszym zwiastunem kłopotów był trailer. Trailer, który był prawie doskonały. Trailer, który cholernie wysoko postawił poprzeczkę oczekiwań. Trailer, który klepał po deklu. Szpadlem.

Drugim zwiastunem kłopotów był … trailer. Drugi. Pokazano w nim tak wiele, że wiadomo było, że film będzie miał problemy fabularne.

Potem przyszedł film.

Piękny.

Serio-serio. Bardzo mi pasuje jego prosta estetyka. Bardzo przyzwoite efekty (przy tych budżetach w dzisiejszych czasach ciężko zrobić to źle), dobra operatorka, pasująca muzyka. Estetycznie bardzo dopieszczony w swojej surowości. Przyjemny balet w walkach, dobrze zrobiony mo-cap, zachowane (z grubsza ;D) prawa fizyki – Laura robiąca kebab z najemników cieszy oko i duszę.

I rewelacyjne kreacje aktorskie. Duet Stewart-Jackman pokazał coś wspaniałego. Ci dwaj panowie współpracują od lat przy filmach spod marki X-Men, więc współdziałanie na planie wyszło im doskonale. Dali popis kunsztu pokazując trudy starości styranych skomplikowanym życiem byłych superbohaterów. Przywiązanie, a jednocześnie niechęć, smutek, zmęczenie i strach o przyszłość i przed powracającą przeszłością. Emocje bardzo silne i wyraźne i wcale niebanalnie pokazane. Na ten film warto pójść choćby po to, by zobaczyć jak wspaniale można zagrać starców z przeszłością.

I problem. Cytując kumpla – „Po Xavierze było mi smutno, ale na koniec prawie zapłakałem”. Nad scenariuszem. Ten film to równia pochyła. Zaczyna się z niezłym tupnięciem. W błocie. Brudno, ciężko. A potem przez jakiś czas jest jeszcze nadzieja, relacja Logan-Xavier zajmuje sporo uwagi widza. I nagle zaczyna się zjazd.

Od połowy filmu fabularnie jest bieda. Kolejne sceny są coraz słabsze, chwilami mają nikły sens, całość przestaje się kleić. Końcówka to porażka na całej linii, bezsens goni bezsens, nawet śmierć Logana emocjonalnie przechodzi jakoś tak bez znaczenia. Finalna rozwałka jakoś tak bez bigla, dzieciaki biegają jak stado kurczaków ganianych przez zjaranego lisa, głupota ściele się gęściej niż trup.

Obiektywnie 7. To bardzo dobra ocena dla tego filmu. Jest on przeznaczony nie dla każdego widza, bo ludzie spoza klanu komiksiarzy czy nie znający historii X-Menów nie załapią większości klimatu, więc pewnie wyjdą w połowie. Jakościowo, technicznie – bardzo ładny dopracowany.

Na zwyrolometrze … też 7. I to też jest trochę naciągnięte, głównie przez wspaniałym kontrastom między człowiekiem z adamantium a wrakiem pragnącym śmierci i między opiekuńczym empatą a zdemenciałym zabójcą najbliższych. Bo scenariusz leży ciężko powalony bezsensem i banałem. Film ratują doskonałe kreacje dwóch głównych aktorów, wspaniałe obrazy starości i bezsiły pędzone do grobu przez długą i skomplikowaną przeszłość. I balet młodej.

Ghost in the Shell

Mogło być gorzej – wyszło nieźle. Po negatywnym szumie związanym z obsadą i nierzadko smutnych doświadczeniach, jeśli chodzi o remake różnych filmów – szedłem do kina bez wygórowanych oczekiwań.

Największym zarzutem wobec filmu było obsadzenie Scarlett Johansson w głównej roli. Jak dla mnie marudzenie było nie na miejscu. W mandze i anime Major ni chu-chu nie była Azjatką – pewnie jest to związane z japońskim kompleksem wyglądu i importowaniem zachodnich wzorców urody, ale aktorka idealnie pasowała, jeśli chodzi o wygląd. Jeśli chodzi o grę to chwilami za bardzo wczuwała się w bycie androidem, przez co momentami ruszała się jak Rasiak na boisku. Poza tym wyglądała jak zwykle pierwszorzędnie w roli zabijacko-napadalskiej z odrobiną zaplecza psychologicznego.

Scenariusz. Ta wersja została dostosowana do klienta kina blockbusterowego. Trochę zakombinowano z historią, pewne rzeczy powiedziano trzy razy prosto w twarz, całość widocznie spłycono. Ale bez tragedii, nadal jest radocha z oglądania.

Wizualnie film robi wrażenie. Efekciarstwo na najwyższym poziomie, ale bez przeginki. Nie ma Bayowskiego przepychu, jest dobrze. Pięknie prezentuje się miasto. Właściwie całe otoczenie, scenografia – wszystko przyjemnie dopieszczone. Cyborgizacje bardzo dobrze wmontowane, nie widać „szycia”. Scarlett nie epatuje ciałem, choć jest miłą dla oka okrasą.

Obiektywnie film to mocne 7/10. Powinno chwycić widza, który nie jest miłośnikiem anime, fanatyków oryginału może nie całkiem zniesmaczy.

Na zwyrolometrze też 7/10. Bawiłem się nieźle, choć film nie porwał. Na pewno miłym akcentem był Takeshi Kitano jako Aramaki. Starszy już przecież pan bardzo naturalnie wypadł, szczególnie w „lisich” scenach. Sceny zabijacko-napadalskie momentami lekko przekombinowane, doskwierał mi brak światła – chwilami bardzo niewiele widać na ekranie.

Arrival

Ziew.

Do obejrzenia. Fajnie pokazana analiza języka, dochodzenie do rozwiązania.

Film przewidywalny, z lekkimi dłużyznami. 6/10, ale szału nie ma.

Deadpool

Pierwszy od dawna film, w którym wątek romantyczny nie obsysał.

Pierwszy od dawna film dla dorosłych, na którym rżałem jak głupi.

Pierwszy od dawna film, którybył głupi bo miał być głupi i do tego był dobrze głupi.

Pierwszy od dawna film o superbohaterach, który nie ociekał patosem.

Pierwszy od dawna film, który tak wdzięcznie ociekał bezsensowną przemocą.

Pierwszy od dawna film, który broni się treścią a nie pieniędzmi.

Obiektywnie uczciwe 6.5/10.

Na zwyrolometrze 9/10. Tylko 9, bo głupich tekstów mogło być więcej, mogły być jeszcze bardziej niepoprawne politycznie i Colossus bezsensownie zasłonił łapą to co najciekawsze.

Star Wars: The Force Awakens

Stare Warsy – Popuszczanie moczy.

Dosłownie. Jedni sikali ze szczęścia, inni moczyli się bojąc się wyjść do kibla w oczekiwaniu na jakiś sensowny moment, który mógłby ten film uratować.

Lucas, J.J. Abrams, Disney i spora część starej – waniliowej – obsady. Dodajmy do tego 10 lat głodzenia fanów. Przepis na finansowy sukces murowany. W dzisiejszych czasach film z takim budżetem musi mieć efekciarstwo co najmniej poprawne, gra aktorów też znośna, scenariusz… Starając się podejść do tematu obiektywnie dałbym 6.5/10, może nawet 7.

A na moim prywatnym zwyrolometrze 3.5.

Kto to kurwa spłodził?!

Goblin powiedział, że scenariusz był. Ja twierdzę, że nawet trzy. Ktoś wrzucił do niszczarki scenariusze koszernej trylogii, wybrał dwie garście pasków, spędził miły weekend z butelką whisky, paczką zioła i dużą ilością przezroczystej taśmy klejącej.

Efekty w dzisiejszych czasach już nie robią. Przy takim budżecie to inaczej się nie da. Każdy dzisiejszy blockbuster ocieka optycznie, więc starłorsy już nie mają tego efektu WOW.

Zagranie na sentymentachstarych wyjadaczy rodzynkami ze starej obsady – dobre, ale … nie będę spojlował. Powiem tylko – Dżordż, JJ i Walt – FAK JU!

Film jest do bólu – dupy, dosłownie – przewidywalny. Jest nudny. Jest kretyński. Są miejsca, gdzie totalnie nie trzyma się kupy. Chociaż nie, trzyma się – śmierdzi.

W poniedziałek rano, przed wieczornym seansem obejrzałem sobie New Hope. Nawet nie biorąc poprawki na wiek filmu, nawet nie przymykając oka na biedne jak na dzisiejsze czasy efekty, nawet nie dając taryfy ulgowej zupełnie innemu kreowaniu postaci w tamtych czasach – klasyk jest DUŻO LEPSZY niż nowinka. Ba! Nawet nieszczęsny Phantom Menace był lepszy!

Jak opadnie pył popremierowy i wszyscy już się naoglądają i nie będzie obaw spoilowania przy omawianiu treści chętnie podyskutuję. Chociaż może szkoda na to czasu.

Niniejszym ogłaszam SW:TFA niewypałem roku, zwycięstwem marketingu nad dobrym smakiem, zawiedzioną nadzieją, SW: A Fucked Up Hope.